Jacek Matulewski
Pierwsza polska strona poświęcona
cyklowi Jamesa Herriota
Wszystkie stworzenia duże i małe


Tomasz Janiszewski
Fotoreportaż z Thirsk

Na początku 2007 roku spędziłem służbowo w Anglii nieco ponad dwa miesiące. Jeszcze przed wyjazdem wpadłem na pomysł: „A może by tak odwiedzić Darrowby ?” Szybko jednak zorientowałem się, że takiego miasteczka... nie ma ! Dalsze poszukiwania w Internecie dały mi nieco więcej wiedzy na temat tego, gdzie naprawdę mieszkał jeden z moich ulubionych pisarzy, dr Herriot. Miasteczkiem tym okazało się Thirsk, ku mojemu zdziwieniu leżące wcale nie tak daleko od okolic Sheffield, gdzie mieliśmy przebywać. Było tak blisko, że w sumie było osiągalne za pomocą pociągu lub autobusu. Apetyt na odwiedzenie tego miejsca rósł...

Po przyjeździe w pewną konsternację wprawił mnie mój angielski szef. Podczas spotkania w pubie i rozmowy o tym, co warto zwiedzić na nazwę „Thirsk” zrobił oczy jak pięciozłotówki (albo raczej: dwufuntówki) i zaskoczony zapytał, mocno akcentując słowa: „What – the hell – is in Thirsk ?!” Na szczęście słysząc nazwisko pisarza natychmiast skojarzył, o co mi chodzi. Moje nadzieje na odwiedzenie miejsca wzrosły, gdy okazało się, że firma zaopatrzyła nas w samochody. Thirsk jednakże leżało na uboczu tras do bardziej znanych miejsc, jakie z kolegami odwiedzaliśmy, więc okazja na podróż w tamten region trafiła się dopiero po kilku tygodniach, gdy mogłem mieć samochód tylko dla siebie.


Whitestone Cliff, skrajnie strome urwisko, przez które wiedzie wyjątkowo stroma, wąska i kręta serpentyna. Miałem ogromne problemy z jazdą współczesnym samochodem, a Alf Wight kilkadziesiąt lat temu pokonywał tę trasę zimą w zdezelowanym samochodziku bez hamulców... Pod górę dawał radę wjeżsżać wyłącznie na wstecznym biegu, ale i tak mimo niedogodności i niebezpieczeństw uwielbiał to miejsce, często zatrzymując się tam i podziwiając widok na niedalekie Thirsk i czasem widoczne na horyzoncie góry Dale (żeby zrozumieć jakie wrażenie robi to miejsce, trzeba tam być. Wyobraź sobie: zasuwasz 90 mil na godzinę idealnie płaską i prostą drogą, nic nie zapowiada niespodzianek. Nagle widzisz ograniczenie do 20 mil i hamując zastanawiasz się, o co chodzi. Makabrucznie ostry zakręt w lewo o 90 stopni pojawia się nagle, zauważasz go w ostatniej chwili, wchodzisz w zakręt niemal z piskiem opon i nagle widzisz, że droga runęła w dół pod kątem jakichś 30 stopni. Masz wrażenie wręcz spadania, po Twojej lewej i przed Tobą masz pionowe skalne ściany, po prawej - urwisko i wspaniałą panoramę okolicy).

Odwiedziwszy najpierw słynne plaże w Scarborough, opisywane przez Jamesa Herriota, czyli tak naprawdę Alfa Wighta, tomach, które mówiły o jego pobycie w wojsku, pojechałem w końcu trasą A170 do Thirsk przez Brompton, Pickering, Kirby i Helmsley. Droga, raczej trzeciorzędna (acz z pierwszorzędnym, idealnie gładkim asfaltem) doprowadziła mnie do samego Thirsk, zaskakując mocno za mieścinką Hambleton, na dosłownie ostatnich milach przed celem podróży. Wyobraźcie sobie bowiem krajobraz płaski jak stół i drogę, po której można pędzić i 90 mil na godzinę, która znienacka... urywa się. No, nie dosłownie: nagle pojawiło się ograniczenie prędkości do 20 mil, tuż za nim ledwo widoczny, ostry, 90-stopniowy zakręt w lewo. Zaskoczony ostro przyhamowałem, biorąc zakręt z lekkim piskiem opon i w tym momencie droga niemal runęła w dół. Jechałem iście górską serpentyną, mając z prawej ostro spadający stok, z lewej – kilkudziesięciometrową skalną ścianę. Ten nagły uskok terenu to Whitestone – skalne ściany, nieco przypominające nasz polski Szczeliniec. Było to zresztą ulubione miejsce pisarza. To o tym miejscu Alf Wight pisał, wspominając zimowe wspinaczki do nagłych przypadków swoim zdezelowanym autkiem. Autkiem, przypomnę, pozbawionym hamulców... Alf, szacunek za odwagę !

Tu konieczna jest ważna informacja: Alf Wight umieścił akcję swoich książek w górach Dale. Tymczasem góry te zaczynają się ok. 30 mil na zachód od Thirsk. Powodem była oczywiście ostrożność autora. Praktycznie wszystkie zabawne sytuacje opisane w jego opowiadaniach, zdarzyły się bowiem naprawdę – jemu, albo jego synowi, Jimowi, również lekarzowi weterynarii. Prawdziwe są też wszystkie niezwykłe postaci, tak ludzkie, jak i zwierzęce, na czele oczywiście z panią Pumphrey i jej pekińczykiem Tricky Woo. Alf tak bardzo jednak nie chciał, aby ktokolwiek z opisanych przezeń w książkach mieszkańców poczuł się urażony, że dosłownie stawał na głowie, zmieniając nazwiska, miejsca, a nawet płeć swoich bohaterów. Zresztą na próżno – mnóstwo osób znajdowało siebie, co wbrew obawom autora skutkowało u nich zadowoleniem i radością, a nie gniewem. Pani będąca pierwowzorem wspomnianej Mrs Pumphrey pozostając nieświadomą swej „wzorcowej” roli w kilku opowiadaniach, miała Alfowi powiedzieć, że tak bardzo się utożsamia z ta postacią, że... „Wie Pan, doktorze, to nawet mogłabym być ja !” Alf zdaje się musiał wiele wysiłku włożyć, żeby w tym momencie zachować uprzejmą, kamienną twarz... W zasadzie chyba jedyną osobą niezadowoloną był znany z chimeryczno-cholerycznego charakteru Donald Sinclair (książkowy Siegfried Farnon), który po powstaniu pierwszego tomu powiedział: „Alfred, ta książka to poważny test naszej przyjaźni!”, a po premierze pierwszego filmu nawet nie odzywał się przez pewien czas do Alfa.



Tak wygląda niewielki rynek w Thirsk - układ domów pozostał niezmieniony, ale jak widać sam plac się przebudowuje.

Thirsk składa się jakby z dwóch części. Stara część to część zachodnia z otoczonym starymi, typowo angielskimi domami ryneczkiem, który w sumie nie tak niewiele zmienił się od czasów dawniejszych. Tuż za rynkiem zaczyna się Kirkgate wraz z celem podróży – budynkiem numer 23. Sama Kirkgate to typowa angielska małomiasteczkowa uliczka z kamieniczkami ciasno upchanymi po obu jej stronach, więc miejsca do parkowania trzeba było szukać nieco dalej. Muzeum jest jedną z dwóch atrakcji miasteczka, więc nie dziwota, że z niemal każdego miejsca prowadzą doń drogowskazy. Mieści się ono w tak naprawdę dwóch budynkach – drugi został wykupiony jeszcze przez Alfa w latach późniejszych. Jak wiele tego typu placówek jest ono podzielone na część wystawową (parter) i część edukacyjną (piętro), w której dzieciaki na planszach i modelach mogą poznać anatomię niektórych zwierząt, a nawet pobawić się w weterynarza. Oczywiście mnie najbardziej interesowała ta pierwsza. Niestety okazało się, że placówka jest czynna do godziny 15-tej, a była już 15:30. Czynny był tylko sklepik z pamiątkami... Pech? Na szczęście nie. Przemiła starsza pani, sprzedająca w sklepie, dowiedziawszy się, że taki szajbnięty Polak, miłośnik Herriota, przyjechał specjalnie przez pół Anglii po to tylko, żeby zobaczyć miejsce, stanęła na wysokości zadania. Znalazłszy telefonicznie dyrektora zaczęła mu przez dłuższą chwilę klarować coś w rodzaju tego właśnie, że „tu przyjechał taki szajbnięty Polak, specjalnie, przez pół Anglii...”. Pan dyrektor wyraził w drodze wyjątku zgodę na zwiedzanie po czasie, a pani ze sklepu zaczęła z kolei przez telefon perswadować przewodniczce jeszcze raz to samo o „Polaku”. Zostałem poproszony o chwilę cierpliwości, w międzyczasie dowiadując się, że moja dobrodziejka kiedyś była w Polsce „...W mieście, którego nazwę trudno wymówić... Łrok ?... Łros ?...” Błysnąwszy inteligencją domyśliłem się, że chodzi o Wrocław.



Z rynku odchodzi Kirkgate, dość ciasna ulica szczelnie "obrośnięta" typowymi angielskimi kamiennymi domkami o wąskich frontach.


Na Kirkgate pod numerem 23 mieściła się siedziba spółki "Sinclair & Wight", czyli książkowo: Farnon i Herriot.


Na końcu ulicy znajduje się kościół Św. Marii Magdaleny, gdzie Alf w listopadzie 1941 roku poślubił Joan Danbury, powieściową Helen Alderson. Ślub był bardzo skromny (tylko państwo młodzi, ksiądz i świadkowie) i szybki - z uwagi na niską temperaturę wszystkim zziębniętym do kści uczestnikom bardzo zależało, by jak najszybciej padło sakramentalne "tak".


Całe Thirsk żyje m.in. z "przemysłu herriotowego", a muzeum, zwane "World of James Herriot" stanowi do dziś miejsce odwiedzin wielu turystów. Nie dziwota więc, że na ulicach łatwo znaleźć stosowne drogowskazy.


Front muzeum. Pierwotnie tylko jeden z budynków należał do weterynarzy, Wightowie później wykupili sąsiedni i połączyli je. Właśnie tu z okna na drugim piętrze Helen codziennie machała Jamesowi ścierką na pożegnanie.

Po 10 minutach pojawiła się pani przewodnik, która z niezwykłą uprzejmością i cierpliwością oprowadziła mnie po domu, pozwoliła robić zdjęcia i odpowiedziała na wiele moich pytań. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek uda mi się znaleźć w tamtych stronach, ale jeśli tak, to mam nadzieję, że będzie mi dane jakoś zrewanżować się paniom za tę wielką przysługę!

Samo muzeum jest placówką należącą do miasta, jednakże rodzina Alfa, na czele z jego synem Jimem (obecnie już starszym panem na emeryturze) i córką Rosie mocno współpracują przy organizowaniu jej działalności i zarządzaniu nią. Sukcesywnie „odgrzebują” z różnych miejsc przedmioty, które w dawniejszych latach należały do rodziny Wightów, więc dom praktycznie rzecz biorąc jest w 90% umeblowany autentykami. Jednym z nielicznych wyjątków jest np. antyczna lodówka z lat 50-tych – jak powiedziała pani przewodnik w czasach początków kariery weterynaryjnej Alfa po prostu na takie coś absolutnie nie było stać. Dom jest typowo angielski, a więc z dość wąskim frontem, za to głęboki. Do domu wchodzi się przez mikroskopijną poczekalenkę wprost do wielkiej kuchni. Z kuchni w głąb prowadzi wąski i długi korytarz (ten, po którym jeździł rowerem Tristan), z którego wchodzi się do poszczególnych pomieszczeń: salonu, gabinetu lekarskiego, czegoś w rodzaju ambulatorium i magazynu leków. Korytarz kończy się pomieszczeniem – czymś w rodzaju studia, w którym ekipa kręcąca film i serial „Wszystkie stworzenia duże i małe” zostawiła sporo sprzętu (obecnie zdecydowanie zabytkowego). Za domem rozciąga się ogród, a w zasadzie trawnik, na końcu którego pod wiatką stoi autentyczny samochód Alfa.

Pani przewodnik uraczyła mnie wieloma opowieściami z życia Alfa i jego rodziny – zdałem sobie wówczas sprawę, że znając jego opowiadania niemalże na pamięć bardzo mało wiem o samym autorze, a to, co wiem z opartych na faktach książek i filmów, nieco odbiega od tego, jak się sprawy miały naprawdę. W sklepiku do kolekcji „herriotowych” książek dokupiłem więc biografię Alfa, napisaną przez jego syna. Choć oczywiście dzieło syna literacko nie sięga wyżynom typowym dla twórczości ojca, jednak było ono źródłem mnóstwa bardzo ciekawych informacji i zdjęć, a że napisane jest prostym językiem, bez problemu da sobie z nim radę każdy, kto włada przeciętnie angielskim.


Już przy wejściu do budynku wita nas twarz Alfa ze swoim Boddie. Tu można kupić wszystkie książki autorstwa Alfa, filmy i wszystkie odcinki serialu oraz oczywiście nieskończone ilości pluszowych zwierzaków.


Do części medycznej wchodziło się przez mikroskopijną poczekalnię, praktycznie nie oddzieloną niczym od kuchni. Dalej w głąb wiódł długi i wąski korytarz, prowadzący do salonu, gabinetu i ambulatorium.


Ot i cała "poczekalenka" - widok z kuchni na wejście do budynku


Pokój stołowy. Prawie wszystkie przedmioty zgromadzone w muzeum był własnością rodziny Wightów, jeśli są jakieś wyjątki, to starannie dobierane tak, by odpowiadały "duchowi epoki" i przypominały te używane w latach okołowojennych.


Salon - w głębi na telewizorze ulubiona przedpotopowa "radiola" Alfa. W tle wyjście na długi i wąski ogród.


W tym maleńkim pokoiku przygotowywano ręcznie robione leki oraz czasem, przy natłoku klientów, obsługiwanoano drobne przypadki u małych zwierząt.


Właściwy gabinet - niewiele większy od poprzedniego pomieszczenia



Kuchnia raz jeszcze - widok z głębi domu


Coś w rodzaju przedpokoju - zakamarek przy poczekalni


Na końcu ogrodu, pod wiatą stoi autentyczny samochód Alfa - ten bez hamulców


A oto i cały ogród - niegdyś głównie warzywny, po wojnie zamieniony raczej na trawnik. Alf często wspominał gigantyczne pomidory i inną zieleninę, dorodnie rosnącą na zakopywanych w ziemi pozostałościach po zabiegach weterynaryjnych...


Samochód Alfa raz jeszcze - nieco podrdzewiały (ten angielski klimat...), ale jak zapewniałą mnie pani przewodnik, ciągle na chodzie


W jednym z pomieszczeń zgromadzono sporo "starożytnego" sprzętu telewizyjnego z czasów, kiedy kręcono pierwsze filmy i odcinki serialu opartego na opowiadaniach Alfa


Ostatni pokoik, stanowiący scenografię do drugiego filmu

Zob. też Prawdziwy James Herriot