Cambridge, 1993

Czwartek

Przesiadka w Peterborough. Pociąg nie rusza dłuższy czas aż w końcu proszą wszystkich o opuszczenie go - ze względów technicznych nie pojedzie. Następny dopiero po godzinie. W ten sposób jestem w Cambridge o 9 wieczór, nie ma już autobusów, idę z walizką do Collegu, ponad pół godziny marszu. Pamiętam rozklad miasta dość dobrze, idę na skróty w pobliżu rzeczki Cam i po drugiej stronie ulicy, w ciemności, widzę jarzący się niebiesko prostokąt światła. Mózg nie może się zdecydować, co to jest; pierwsza hiptoeza - komputer na motorze; olśnienie - Hawkins na swoim wózku, obok niego 2 facetów i kobieta.

Senior guest room już na mnie czeka, biorę zaraz kapiel w wielkiej wannie. Ząb rozbolal mnie tak, że lewa część głowy sztywnieje. Biorę aspirynę i przewalam się całą noc.

Piątek

Jestem przez 10 w pracy, zastaję tylko Steva w pokoju Maury, jej nie ma, reszta schodzi się przed 11-stą, w pokoju terminali troche starych Sunów 3/50, Felek daje mi swoje hasło więc mogę bez kłopotów łączyć się z Toruniem. Dzwonię do Hande'go, umawiamy sie na poniedziałek. Dzwonię do Jospehsona, długie wahanie, jestem zajety, czekam, no może o 4 dzisiaj. Chcial namwet przyjechać do DAMPT bo Cavendish Lab jest dość daleko ale zapewniłem go, że lubię spacery.

O 11 spotkanie w barku, jest Robert, po spotkaniu idziemy rozmawiać, ustalamy kwestie dalszej współpracy, pomaga mi skontaktować się z innymi instytucjami, które mają broszury o Cambridge. Takiej ogólnej broszury to nigdy nie widział, okazuje się potem, że istnieje i to calkiem ładnie wydana. No coż, średnio rzecz biorąc mają tu z czego wybierać, do Cambridge zgłasza się 3 razy więcej kandydatów niż mają miejsc, więc nie muszą się zbytnio reklamować. Robert bardzo uczynny, idzie ze mną do matematyki, gromadze jakieś materiały, potem wracamy do DAMTP, rozmawiam chwilę z Johnem Evans'em, który jest na przyczepkę u Roberta, John pokazuje mi swoją książkę "Mind, Body and electromagnetism", daje mi nawet kopię. Umawiam się z Felkiem i Jerzym Romańskim na wieczór, idę do School of Physical Sciences po materiały. Bardzo miła, starsza sekretarkka pozaznaczała mi na mapie ważniejsze biura informacyjne, porozmawialiśmy dłużej, wyraziła żywe zainteresowanie naszym Uniwersytetem, przyślę jej prospektus.

Zmierzam w kierunku Cavendish, jakieś 45 minut drogi, w nieznanej mi części miasta. Jest tam spory kompleks, po drodze astronomia a potem weterynaria, konie się pasą, śmierdzi, w głębi Cavendish, podzielony na 3 kompleksy, główne wejście w Bragg, portierka dzwoni stamtąd do Josephsona, który przychodzi z innego budynku. Być może będzie to rozmowa historyczna, zmieni przyszłość świata, być może będzie bez znaczenia. Jeśli udalo by się pokazać, jak szukać elektromagnetycznych solitonów i coś takiego znaleźć ... Być może Josephson nie ma czasu a być może po prostu się asekuruje. Robert uprzedzał mnie, że J. od dawna nie pisze prac z fizyki. Efekt, który nazwano jego nazwiskiem, odkrył gdy był doktorantem, nagrodę Nobla dostał przed 30--tką. nieśmiały, zamknięty w sobie Anglik, musiało to wpłynąć bardzo mocno na jego psychikę.

Zjawia się Josephsoon, włos rozwiany prawie jak mój. I can barely recall you, mówi ostrożnie. Odnosze wrażenie, że muszę dość ostrożnie z nim rozmawiać, by go nie wystraszyć. Siadamy przy herbacie, on szybko pije i zjada ciastko, ja spokojnie mówię i popijam. Opowiadam mu, jak to dawno temu napisałem pracę o reinkarnacji, czytałem Radakrishana, zrobiłem się krytyczny wobec większości doniesień na ten temat. Słucha z zainteresowaniem, dopytuje się, czy studiowałem literaturę mistyczną, mówię mu o Morrisie i przeskakuje do sedna - mam tu przeglądową prace na temat wielowymiarowych solitonów, wydaje mi się, ze mozna by zrobić teraz konkretny model, dopóki nie ma modelu nie wiadomo jak to mierzyć, mam dobrego człowieka, właśnie skończył doktorat z elektrodynamiki, mogę mu dać stypendium... Tu Josephson się krzywi - nie zajmuję się już taką fizyką, mówi. Nie wychodzi mu to zbyt składnie, ale jestem "dostrojony": dusza mogłaby być solitonem, świadomość to efekt częstości odcięcia ...

Pojmuję, że mówi o pomyśle, który dawno temu zarzuciłem, opowiadam mu więc, że pierwsza moja praca w życiu dotyczyła właśnie nauki i mistyki, że zapostulowałem w niej bezpośrednie oddziaływanie świadomości i drgań zerowych próżni, ale potem zmieniłem zdanie. A ja myślę, że właśnie tak jest, mówi J. Tłumaczę mu, dlaczego zmieniłem zdanie, ale ostrożnie, by go nie spłoszyć, bo nadal mam nadzieję, że Maćka weźmie, więc powracam do swojej propozycji. Zaczyna się dopytywać o jego zainteresowania, mówię, że jest w grupie Zen od wielu lat. Ja współpracuje ze studentami, którzy maja już wyraźne zainteresowania w kierunku badania umysłu, lokalni studenci nie są zbyt przychylni ale mam paru, z którymi regularnie koresponduję przez e-mail, mówi. Schodzimy na konferencje o świadomości, organizowane w przyszłym roku, mówi mi o jakieś w Arizonie. Idziemy do jego biura w Mott Complex, na najwyższym pietrze, budynek pełen aparatury doświadczalnej, w grupie ciała stałego J. ma swój kącik z napisem na drzwiach: Interdyscyplinary Institute of Consciousness and Matter, na który mi z duma wskazuje. Niewielki pokój zawalony literaturą mistczno-fizyczną, biurko zarzucone papierami, wyciąga mi dwie swoje prace: Ostatnio publikuję w nierecenzowanych pismach, mówi. Wspomniał też o dyskusji na łamach Nature na temat religii i nauki, którą zainicjował ostanio. Robi mi kopię informacji o konferencji w Arizonie, odprowadza do schodów.

Zostawiłem mu prace, zobaczymy co dalej ale po tym spotakniu myślę, że szkoda by było kogoś do niego przysyłać. Jak wielkie jest pomieszanie w materii duchowej... Zobaczymy co przyszłość przyniesie. Wracam drogą dla pieszych, którą pokazał mi Josephson, jest już ciemno, ciepło i cicho. Droga prowadzi przez park a potem wąskimi, krętymi uliczkami na tyłach collegów, wysokie stare mury, przyjemna atmosfera.

Wieczorem idziemy do mojego "apartamentu" z Felkiem i Jurkiem, popijamy herbatę i rozmawiamy do późna; zapraszaja mnie na niedzielny obiad.

Sobota

Śpie długo, piszę te notki i czytam książkę Johna. Pomieszanie, niestety. Czas się trochę przejść. Schodząc zatrzymuje się przy telefonie wachając, czy zadzwonić do Bena. W końcu rezygnuję, idę do miasta, kupuję CD z dziełami Samuela Barbera. Porywczy, ciepły wiatr, przedświąteczna atmosfera, uliczki Cambridge pełne ludzi.

Trafiam oczywiście do księgarni, tym razem Heffers. Ile tu mają ogromnych księgarni. Na schodach spotykam Bena! Właśnie wysłali do nas kartkę do Polski; well, a ja własnie chciałem dzwonić wczoraj ale się zasiedziałem... Porozmawialiśmy chwilę jak się komu wiedzie, kroi im się w czerwcu drugie dziecko, Mathew dorasta, firma jeszcze się nie rozpada chociaż ceny ropy niskie. Żegnamy się serdecznie.

Znalazłem książkę Igora Aleksandra "Neurony i symbole", przeglądam też półki o buddyzmie. Jakiś uczeń Soen Sa Nima napisał książkę o Sutrze Serca i Kwantowej Rzeczywistości. Może to naprawdę takie trudne? Może już zapomniałem, jak się sam z tym męczyłem? Prawda jest tak prosta: wystarczy odrzucić wszelkie uwarunkowania i przyznać się, że nie wiem. Josephson wspominał o odrzuceniu umysłu czy też wyłączeniu intelektu: oczywiście, dopóki nie tworzymy modeli, dopóki nie używamy języka, musimy się zagłębić w tej niewiedzy i jej trzymać. Jedynie literatura buddyjska stawia tu jasno sprawę: wszytko to tylko wskazywanie palcem księżyca. Gdy tylko otwierasz usta, robisz błąd. Każdy symbol, który używamy w mowie potocznej czy języku nauki, to twór intelektu. Trzeba odrzucić wszelkie twory intelektu i trzymać się prawdziwego bytu, utrzymywać intelekt w niewiedzy. To jedna strona i treść pierwszego koanu z Mumonkan, Mu. Wszystko ma ten sam smak i natury bytu nie można zgłębić tworząc opisujące ją symbole.

Druga strona, której nie możemy się pozbyć ani jej odrzucić, to dzieło intelektu. By się porozumiewać, tworzymy symbole. by uprawiać naukę, tworzymy nowe symbole. Jeśli jednak zaczynamy rozprawiać o subtelnym ciele, duszy, projekcjach poza ciało i hipnotycznej regresji musimy w jakiś sposób odróżnić, co jest tworem wyobraźni a co jest autentycznym zjawiskiem, co istnieje tylko na poziomie psychiki a co fizyki. Jeśli odrzucimy wszelkie rozróżnianie i zaczniemy używać języka, będziemy musieli przypisać byt realny jednorożcom, gnomom, wodnikom, krasnoludkom i innym tworom fantazji ludzkiej. Wszystko to istnieje w sferze psychiki, tak jak istnieje w niej równia Akasha i inne ezoteryczne "odkrycia". Po przeczytaniu podsumowania przez Jospehsona konferencji na temat świadomości, zorganizowanej przez Brahma Kumaris odnoszę wrażenie, że uczestnicy odrzucają wszelką ocenę, uznając wszystkie poglądy za komplementarne. Mogę oczywiście zrozumieć, skąd u niektórych ludzi biorą się takie skłonności: dyscypliny duchowe, którym się poddają, zamiast prowadzić do samodzielności przywiązują ich do grupy, przyjemnnie jest być częścią grupy, mieć wrażenie porozumienia i cieszyć się nim z innymi. Sam przechodziłem to bardzo mocno, ale nie do tego stopnia by poświęcić własną indywidualność. Zen jest jednakże zupełnie innego rodzaju dyscypliną duchową niż tradycje wedanty.

Dokąd może doprowadzić spekulacja bez krytycyzmu? Sam się martwię sposobem rozwijania się nauki, nawet niedawno napisałem list do Physics Today na ten temat, ale nie ma to nic wspólnego z atakiem na metodę naukową czy krytycyzm wobec różnych pseudonauk. Pierwszym krokiem, gdy słyszymy o jakichś nowych, niesamowitych lub tajemniczych naukach, powinno być pytanie: "skąd to wiemy", a nie wgłębianie się w system. Skąd! Bo pisze w starożytnych księgach? Bo ktoś tak opowiada a miliony mu uwierzyły? Nie widzę pola elektromagnetycznego a jednak mogę sprawdzić jego własności, jestem przekonany o jego istnieniu choćby dlatego, że mamy radio i telewizję. Jeśli mój guru będzie powtarzał, że w czasie medytacji coś zobaczę to w końcu może zacznę to widzieć - nie oznacza to bynajmniej, że mam do czynienia z czymś więcej, niż zjawiskiem psychicznym. Makjo! Cały świat pełen jest makjo, wszystko, co mówimy i odczuwamy na poziomie symbolicznym to jedno wielkie makjo. Świat jest Mają, ale nie oznacza to, że jest nierealny: to tylko nasze wyobrażenia o nim są nierealne. Obawiam się, iż niewiele jest tradycji duchowych poza buddyjskimi, które to potrafią zrozumieć.

Na początku lat 90-tych rozmożyły się konferencje na temat świadomości. Sam mam nadzieję pojechać na jedną z nich, do Princeton, ale będę beez wątpienia niemile widzianym gościem, wylewającym kubły zimnej wody na referentów.

Niedziela

Siedzę od rana i piszę, na dworze wiatr porywisty, lało całą noc. Skończyłem książkę Johna, przy końcu robi się trochę lepsza, szkoda, że te teozoficzne, bezkrytyczne rozważania wrzucił na początek. Muszę się go zapytać, czemu w to wierzy czy to przytacza. Mam jeszcze ze 2 godziny do wyjścia więc napiszę krótki raport.

Obiad był bardzo udany, z Felkiem i Jurkiem mieszka Michał, molekularny biolog z Bratysławy (lub raczej to oni z nim, bo on jest na dłużej). Mieszkają w dość odległej części miasta, nigdy tam nie byłem. Michał zajmuje sie molekularnymi podstawami choroby Alzheimera. Towarzystwo mocno religijne, przygotowali opłatek a Michał wygłosił modlitwę przed posiłkiem, dyskusje mieliśmy ciekawe, chłopcy w krawatach i marynarkach, aż się głupio poczułem i w końcu, jako najmłodszy wiekiem a najstarszy stopniem, zaproponowałem byśmy sobie wszyscy mówili po imieniu. Obiedliśmy się a i piwa nie zabrakło, wina nie tknęłem.

Powiedziałem im, że Amerykanie najczęściej mają wizje Elvisa Presleya i Michał wyraził pogląd, że może to wysłannik diabła, a Felek zdaje się niedaleki był od poparcia tego poglądu. Zdaje się, że ich obraz rzeczywistości mocno jest zniekształcony. Pogadaliśmy też z Jurkiem o planach modelowania finasowego, zarobił bez większego myślenia na giełdzie przez ostatnie pół roku ponad 100 milionów. Twierdzi, że ogólny indeks giełdy wzrósł przez ostatnie 2.5 roku 10 razy.

Przyjemnie jest chodzić wieczorem po Cambridge; pustawo, sklepy zamknięte, chłodno więc ludzie w domu siedzą, tylko niedobitki młodzieży biegają w podnieceniu podśpiewując sobie. Wracam do czytania książki Alexandra.

Poniedziałek

Miałem dziwne i bardzo realistyczne sny. Stałe bibliotece przed pólkami książek gdy nagle cały budynek zaczął sie przechylać i walić; wyjrzałem przez okno i dostrzegłem nadciągające fale a po chwili wszystko pływało na wodzie. To musi być sen - dotarło do mnie bardzo mocno, czułem, że jest to forma obrony przed strachem. Wstaję poźno, przyszła pani ścielić łóżko i sprzątać. Padało całą noc, ranek mroczny, trudno się wygrzebać, mówię coś do niej łamiącym się głosem, ona odpowiada z okropną chrypką. Pyta, czy się tu nie czuję samotny - coż, jestem tu panem na apartamentach, w całym collegu prawie nikogo nie ma a w pokojach nie mam ani radia ani TV. Na szczęście.

Zbieram się i idę do DAMPT akurat na spotkanie w kafeterii. Rozmawiam trochę z Johnem, z Maurą, potem idziemy z Johnem na lunch i rozmawiamy przynajmniej godzinę o jego książce. To, że ją przeczyttałem wywołało na nim duże wrażenie, mało kto teraz coś czyta, nawet Hawkinga prawie nikt w DAMPT nie czytał. Pokazał mi cały zbiór artykułów na temat efektów pól magnetycznych o bardzo niskiej częstości, w szczególności wpływu na embriony kurczaków, doświadczenia z Madrytu. Mówi też, że kilka przypadków, w których ludzie przypominali sobie nieznane miejsca, bardzo dokładnie sprawdzonych pokazano w TV, podobno zgadzało się bardzo dużo szczegółów. Okazuje się, że John bierze udział w dyskusji na temat religii, którą zapoczątkował Josephson. Widziałem list Josephsona i wydawał mi się całkiem rozsądny, może on jednak tak mocno nie sfiksował?

Wybrałem sie do paru biur pozbierać papiery, a potem do Handy'ego, omawiam plany przysłania mu studenta. Handy nadal jest mocno przejęty funkcjonałami gęstości, działa to szybciej niż SCF i znacznie lepiej! Na dworze pada, idę do DAMPT i mokne, zahaczam o Development Office, długo tłumacze miłej pani o co mi chodzi ale nie wiem, czy mi coś podeślą czy nie. Zostawiam adres, obiecuje, że z kimś porozmawia i jakieś materiały informacyjne podeślą. W DAMPT zastaję samego dyrektora, Fellow of Royal Society, Craightona. Bardzo miły łysawy facet, zaszokował mnie stwierdzeniem: there are better groups than ours. Chodziło mu oczywiście jedynie o kwestie solitonów, usiłuję mu wcisnąć Maćka z projektem modelowania pioruna kulistego - to elektrodynamika, ale jednocześnie trochę plazmy, więc może jego podejście też się nada. Zasugerował mi kilka innych osób ale sam wydawał się zainteresowany, powiedział: I'm not saying no. Obiecałem odezwać się przez e-mail.

Przyszło zaproszenie do Albuquerque; płacą za podróż i pobyt więc chyba polecę. Jeśli wyjdzie Princeton to będę miał zalatany rok! Chyba polecę z Monachium, trzeba się zapytać Norberta lub Ericha jak tam loty. Wracam wcześnie do Collegu, poczytam trochę Aleksandra. Jestem w tym Cambridge okropnie śpiący: niskie chmury, pada, ciemności zapadają szybko...

Siedzę w salonie i rozmyślam, a za oknem bębni deszcz. Zamiast czytać Aleksandra przeczytałem kopie listów z Nature, począwszy od Josephsona, który zapoczątkował tę dyskusję, o czym poinformował mnie nie bez dumy. Wysuwa ciekawą koncepcję, że religię oceniać nalezy z punktu widzenia jej funkcji i owoców wiary, lecz również, iż skłonności religijne są w jakimś stopniu genetycznie uwarunkowane, gdyż ewolucja musiała faworyzować społeczeństwa harmonijne, a religia się do takiej harmonii przyczynia. Celem religii ma być więc maksymalizacja dobra. Pamiętam inną interrpretację pojawienia się religji, przez powstawanie taboo. Czy ktoś napisała kiedyś o chęci powoływania się na autorytety? Gdy byłem mały licytowałem się z kolegą: a mój tata twojemu tacie... czyż trudno sobie wyobrazić podobną licytację pomiędzy wodzami plemion kilka tysiecy lat temu? A mój bóg twojemu bogu...

Słowa, słowa, kiedy słyszę ludzi naprawdę religijnych gotów jestem ich w religijności utwierdzać; kiedy rozmawiam z tymi z przeciwnego obozu, tak jak dzisiaj w kafeterii, popieram ich pogląd. To nie kwestia człowiek-Bóg, ale kwestia: czemu wierzyć jednemu a nie drugiemu? Czy sen Abrahama ma większą wartość historyczną niż rozmowa Krishny z Ardżuną? Lub Mahometa z archaniołem (to był autorytet, na który się można było powołać przy kazdej wygodnej okazji) lub Smitha z jego aniołem? Widzę prawdę obu stron: intelektualną po stronie sceptyków i agnostyków i prawdę duchową po stronie wierzących. Czym jest ta prawda duchowa? Uwzniaślającą siłą symbolu. Nie na każdego symbol Boga tak dziala, niestety religia straciła już swój moralny autorytet i niewielu boi się już ekskomuniki czy potępienia. Jako stróż moralnosci na świecie Kościół przestał już zapewne być efektywny. Dla wielu ludzi idea Boga, opiekuńczego ojca, źródła odniesienia, jest jednak wciąż istotna i jeśli ktoś takiej motywacji może naprawdę ulegać, a więc naprawdę uwierzyć, to jest to wiara godna szacunku, chociaż z intelektualnego punktu widzenia naiwna. Nieskłonny więc jesteś się z ludźmi wierzącymi spierać i wytykać im naiwność.

Kiedy jednak mówię, że jestem wyznawcą Zen, co mam na myśli? Czym jest dla mnie Zen po tych wszystkich latach? Czymś, co zmieniło mój sposób patrzenia na świat, w znacznej mierze rozpuściło egocentryczny punkt widzenia a wniosło zdolność do utożsamienia się z tym, co jest. Skromnościa, doprowadzoną do granicy ostatecznej: prawdziwą niewiedzą. Nie udaję, że rozumiem, nie wiem, jaki być powinienem i nie wiem, jaka powinna być druga osoba, nie wiem nawet co znaczy druga; nie wiem, co wewnątrz a co zewnątrz. Nie mam ambicji by kimś rządzić ani nie mam ambicji być mądrzejszy, nie mam nawet ambicji by być oświeconym. Jestem jednoczesnie deszczem, pulsowaniem krwi w skroniach i szemraniem klawiszy komputera. Kiedy gubi się obserwator zostaje tylko TO. Jest to tak totalnie poza doświadczeniem, że nie próbuję nawet tego określić. Jest tak oczywiste, że nie ma o czym mówić. Po co napisano na ten temat tyle książek?

Wtorek

Marnie spałem, w środku nocy trochę posiedziałem w zazen. Rozmyślałem, jak tego nauczać, ale dopiero w momencie gdy widzimy wszystkie pułapki na drodze na szklaną górę zdajemy sobie sprawę z tego, jakie to trudne. Przeczytałem wczoraj jeden z koanów z Mumonkan: Jeśli masz kija to dam ci kija; jeśli nie masz kija to zabiorę ci kij. Można to oczywiście rozumieć na wielu poziomach, ciekawe co miał na myśli Chrystus mówiąc o tym, że bogatym będzie dane a biednym zabrane. Niestety, teolodzy interpretują takie rzeczy całkiem inaczej ale próba reinterpretacji Ewangelii w duchu Zen mogłaby być ciekawa.

Muszę odwiedzić jeszcze sporo biur, poza tym John mnie z kimś umówił. Trochę pogadaliśmy przy porannej kawie, piją też kawę o 4 ale nie miałem nigdy czasu by się przyłączyć. Hugo oblał egazmin z jazdy, biedny chłopak. Zaszedłem do Powella po reprinty, też miły gość, potem łaziłem po biurach, zimno w uszy ale pogoda bardzo ładna, niebieskie niebo. Po południu Atta pokazał mi co robi - metody statystyczne oceny pomiarów, ale ładnie zrobione w Visual Basic. Zajrzałem na chwilę do biblioteki bo zamknięto toaletę na dole, i znalazłem interesującą broszure opisująca grupy badawcze w Cambridge - biuro, które ją wydało, mieści się obok biura w którym już byłem, ale ściana jest gruba i przez nią nie widać. Udało mi się przypadkowo złapac jeszcze faceta w biurze, chyba na kogoś czekał, bo zapukałem, stwierdziłem, że zamkniete i odchodząc zobaczyłem, że otwiera drzwi więc go jeszcze dopadłem i dałem adres.

John jak się okazało umówił mnie z Larissą, emigrantką sprzed 20 lat z Moskwy. Spędziła 10 lat w Wellington na Nowej Zelandii a teraz pracuje od 3 lat w DAMPT, powiedziała mi trochę o ludziach tu pracujących, tego oczywiście Robert mi nie powie a inni po prostu nie wiedzą. Właściwie nie wiem, czemu John ją przyprowadził, chociaż zawsze miło poznać kogoś rozgarniętego, bo okazała się jeszcze bardziej sceptyczna wobec jego książki niż ja.

Pożegnałem się ładnie i polazłem na stację autobusową by sprawdzić połączenia do Heathrow. Kupiłem też dobrą butelkę łażąc po mieście. Po drodze zaczęłem rozmyślać o dyskusji w Nature i wieczorem siadłem do napisania listu; mam nadzieję, że go wydrukują, chociaż nie śledziłem całej dsykusji, więc nie wiem, czy podobne elementy już się nie pojawiały. Jutro zbiorę się bez pośpiechu. Cambridge, bye bye.