W 1982 roku wróciłem z całą rodziną po dwóch latach podoktorskiego stypendium na Wydziale Chemii University of Southern California w Los Angeles do kraju, w którym panował stan wojenny. Mój amerykański szef pukał się w głowę – miał dla mnie pieniądze, rząd Regana dawał Polakom od ręki karty stałego pobytu a Jacek Karwowski, kierownik Zakładu Metod Obliczeniowych Instytutu Fizyki, w którym pracowałem, po internowaniu był na liście wrogów ustroju przeznaczonych do zwolnienia. Trudno sobie wyobrazić większy kontrast niż słoneczne plaże Kalifornii i jesienna zabłocona Polska stanu wojennego. Wracałem pod prąd.
Może była to decyzja głupia, ale nigdy jej nie żałowałem. W USA trzeba było pracować nad tematami, na które były pieniądze. Wygląda to na paradoks, ale więcej intelektualnej wolności miałem w Polsce (zapewne mogło tak być tylko w naukach ścisłych). Po paru latach pojechałem na stypendium Humboldta do Instytutu Maxa Plancka, tym razem Astrofizyki. Od 1984 roku odwiedzałem ten instytut co roku, zwykle przez 2-3 miesiące wakacyjne. W Monachium zajmowałem się grafami przydatnymi w metodach obliczeniowych fizyki i chemii, napisałem książkę będącą podstawą pracy habilitacyjnej (1996), oraz spory program komputerowy używany tu i ówdzie do dziś. Istnieją przynajmniej 3 implementacje zrobione w Niemczech opracowanych wówczas (przy współpracy z Jackiem Karwowskim) algorytmów. Grafy leżą w centrum zainteresowań informatyków: cały tom monografii „The art of computer programming” D. Knutha jest im poświęcony. Mogłem się tym zagadnieniem zajmować przez resztę życia.
Po burzy pewnego wieczoru w 1987 roku superkomputer Cray przestał działać na parę dni, więc zamiast pisać programy i robić obliczenia zacząłem myśleć nad intrygującym problemem odbicia światła. Kąt padania równy jest kątowi odbicia, ale czy jest tak dla jednego fotonu? Pochłonięty, a potem wyemitowany przez lustro, skąd wie w którym kierunku zmierzać? Wkrótce wpadłem na pomysł pewnego paradoksu i zacząłem się zajmować podstawami mechaniki kwantowej. Jest to piękna dziedzina i udało mi się sporo w niej zrozumieć; ludzie dyskutują o kwantowych paradoksach z jeszcze większą namiętnością niż o filozofii. Czasami żałuję, że zajmowałem się nią tylko parę lat, gdyż rozwija się obecnie w sposób fantastyczny (wystarczy wspomnieć o komputerach kwantowych).
Zimą 1988 roku z inicjatywy JM Rektora Jana Kopcewicza oraz Prorektora d/s Nauki doc. A. Jamiołkowskiego odbyło się szereg dyskusji poświęconych możliwości utworzenia na UMK kierunku studiów informatycznych. Jako młody docent od metod obliczeniowych, mocno zainteresowany sztuczną inteligencją, w listopadzie 1988 zostałem kierownikiem Zakładu Informatyki Stosowanej (ZIS). Zakład miał ,,przygotowywać kadrę dla potrzeb przyszłego Instytutu Informatyki, zapoczątkować badania naukowe, organizować bazę sprzętową, zajmować się dydaktyką informatyki na fizyce oraz koordynować zajęcia informatyczne poza wydziałem Mat-Fiz-Chem”.
Ambitne zadania jak na jednostkę z jednym docentem i dwoma wykładowcami. Po dołączeniu dr hab. J. Wasilewskiego i mgr E. Jankowskiej byliśmy gotowi się usamodzielnić – ZIS miał się przekształcić w KIS. Dyskusje w ramach „Komisji d/s Rozwoju Studiów Informatycznych” na temat nazwy, jaką powinna nosić samodzielna Katedra (Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii składał się z Instytutów) były długie. „Informatyka” uznana została za gałąź matematyki; ciekawe, że doc. J. Madey, dyrektor Instytutu Informatyki UW, powiedział mi w tym okresie, że łatwiej im się dogadać z fizykami niż z matematykami ... Ponieważ stary Wydział rozpadał się na trzy musieliśmy sobie znaleźć inną nazwę. „Nauki Komputerowe” brzmiało nieco zbyt dumnie. Z końcem maja 1991 roku powstała Katedra Metod Komputerowych (KMK).
W latach 1988-1991 pełniłem obowiązki „Pełnomocnika Rektora UMK ds. Komputeryzacji”. Resortowy Program Badawczo-Rozwojowy RRI.14 dał nam fundusze dzięki którym założyliśmy 6 studenckich pracowni komputerowych na UMK. Większość pracowników uczelnianych ośrodków obliczeniowych chciała powielać stary model: duży komputer centralny i nauka programowania. Napisałem wówczas artykuł (Przegląd Techniczny 4/1989) podkreślający zalety komputerów osobistych. Narobiło mi to sporo wrogów, którzy nie mogli zrozumieć, że czasy się zmieniły. Funkcja pełnomocnika była bardzo absorbująca i przy końcu 1991 roku Rektor powołał siedmioosobowy zespół, który mnie zastąpił.
Organizowanie zajęć z informatyki nie było łatwe: potrzeby rosły, pracowni było mało, chętnych do prowadzenia zajęć jeszcze mniej. Początek lat 80. wspominam jako okres walki o etaty. Zamiast przyznawać je nam rektorzy ulegając różnym naciskom zgadzali się zatrudniać wykładowców informatyki na zainteresowanych tym wydziałach. Mogliśmy stworzyć silną informatykę zatrudniając ludzi w naszej Katedrze i w Instytucie Matematyki. Jak jest teraz każdy widzi. Pisałem do władz uczelni liczne pisma, na które nie było odpowiedzi; miałem nadzieję, że wystarczą argumenty a konieczność rozwoju w tym kierunku jest oczywista. Być może trzeba było szukać poparcia i często przesiadywać w rektoracie, ale mam żadnych skłonności do uprawiania polityki. Z jednej strony próbowałem budować grupę badawczą, z drugiej środowisko osób zainteresowanych metodami komputerowymi.
Obydwie drogi były płynięciem pod prąd. Doktoranci przychodzili, zaczynali się wciągać i szli do dobrze płatnych zajęć, sprzedając komputery, programy lub pracując w firmach komputerowych. Nasza asystentka odeszła po roku, a wraz z nią nasze projekty lingwistyczne. Zdążyliśmy jeszcze razem odwiedzić grupę informatyków z UW, budująca pod kierunkiem prof. L. Bolca system do dialogu w języku polskim. Grupa ta rozpadła się a system nie został nigdy ukończony. W tym czasie nie było nawet porządnych słowników języków fleksyjnych. Marzył mi się plakat z grafem zawierającym wszystkie możliwe słowoformy języka polskiego. W 1992 roku dołączył do nas absolwent informatyki Uniw. Wrocławskiego, Norbert Jankowski. Jedna z pierwszych prac, które zrobiliśmy, dotyczyła algorytmów tworzenia minimalnych grafów, które pozwalały na zwijanie słowoform (i dowolnych innych łańcuchów znaków, np. fragmentów DNA lub łańcuchów białek) wyróżniając przedrostki, rdzenie i grupy końcówek. Wysłaliśmy nawet do KBN projekt z lingwistyki komputerowej, opracowany przy współpracy z kilkoma pracownikami Instytutu Filologii Polskiej – chyba jedyny taki projekt w historii UMK. Recenzje były dobre, ale projektu nie zatwierdzono. Chociaż rozwiązano problem analizy morfologicznej to do tej pory nikt nie zrobił słownika skojarzeń. Dużo eksperymentowałem z programami zapisującymi informację o słowach w sposób rozproszony, podobnie jak neurony w mózgu. Pozwalało to nie tylko szybko wychwytywać literówki w tekstach, ale i produkować zabawne wyrazy dobrze brzmiące w danym języku. Oto kilka wyrazów, jakie utworzył mój program dla rdzenia „argaty”: argatycać, argatych, argatyczny, argatyczyć, argatywalność, argatywanie, argatywa, argatywista, argatywny, argatyzm ... może się to wydawać zabawą, ale za ładnie brzmiące słówko „Pentium” zapłacono milion dolarów.
W 1993 roku udało się zatrudnić Antoine Nauda, francuskiego inżyniera, który studiował sztuczną inteligencję w Grenoble. Widząc, że trudno będzie stworzyć grupę badawczą złożoną z informatyków z powodu zbyt atrakcyjnego rynku pracy postanowiłem rzucić się na szerokie wody. Trzeba zwiększyć zainteresowanie zastosowaniami metod komputerowych na uczelni. Poszukałem partnerów za granicą: Edynburg odmówił, Cambridge i Leeds się zgodziły, miałem kontakty na Politechnice Monachijskiej i w Instytucie Astrofizyki Maxa Plancka, oraz kontakty na Paul Sabatier Universite w Tuluzie, dołączył się jeszcze Uniwersytet Szampanii w Reims. Napisałem projekt „Komputerowo wspomagana edukacja”, wysłałem go do biura Tempus i w 1992 roku dostałem grant na 3 lata, prawie okrągły milion dolarów. Teraz się dopiero wystraszyłem: pieniądze na sprzęt to tylko połowa, łatwa do wydania, ale skąd znaleźć na UMK ludzi chętnych do współpracy i jak znaleźć im partnerów w współpracujących instytucjach? Komputery nadal były egzotycznymi zabawkami, spotykanymi prawie wyłącznie w ośrodku obliczeniowym, na Wydziale Fizyki i Astronomii (WFiA), powoli również i u matematyków.
Przez następne 3 lata prowadziłem małe biuro podróży: 146 wyjazdów, z których każdy wymagał przygotowania. Wciągnąłem do współpracy ludzi z prawie wszystkich wydziałów (prowadziłem nawet rozmowy z prawnikami, ale nic z tego nie wyszło). Utworzyliśmy w sumie 9 laboratoriów dla fizyków, chemików, pedagogów, ekonomistów, biologów, geografów, finansując częściowo laboratorium do nauczania statystyki. Miałem w Leeds sekretarkę na ćwierć etatu (jedyny raz w życiu), oraz kontraktora projektu, prof. Rogera Hartleya, którego znałem tylko z korespondencji przez pocztę elektroniczną. Objeżdżałem Europę koordynując nasze działania i szukając współpracowników i opiekunów dla naszych studentów. Rozliczenia finansowe w ECU i cała sprawozdawczość były koszmarem. Organizowałem seminaria „Zastosowania komputerów w nauce i edukacji”. Pisałem pierwsze prace o sieciach neuronowych, systemach złożonych, leksykografii i modelowaniu przestrzeni psychologicznych. Założyliśmy jeden z pierwszych serwerów WWW w Polsce. Pisałem i wygłaszałem wiele referatów na temat Internetu i komputerów. Byłem członkiem sekcji KBN „Technika w medycynie” (T11E), zajmującej się między innymi sieciami neuronowymi. Prowadziłem na ten temat wykład, chociaż brakowało nam podstawowych pism i książek w tej dziedzinie. Nasz katalog przedmiotów informatycznych, które można studiować na UMK obejmował 44 wykłady i laboratoria. Między innymi oferowaliśmy po raz pierwszy zaawansowane zajęcia z programowania w C++.
W środku tego wszystkiego, jesienią 1994 roku, wsiadłem w samolot i poleciałem do Tokyo na zaproszenie Japończyków, których poznałem jeszcze w Kalifornii. Byłem tam przez 3 miesiące, prowadząc między innymi intensywny 3-dniowy kurs na temat metod graficznych i grupy symetrycznej na Tokyo University, po 8 godzin wykładów dziennie! Jeden z uczestników przyjechał aż z Nagoi (wciągnąłem go potem do współpracy z Monachium, gdzie pracował jako stypendysta Humboldta) i kilka osób z Yokohamy. Wziąłem udział w konferencji na temat sieci neuronowych w Tsukubie, gdzie byłem jedynym gaijinem, nie licząc dwóch innych, którzy pojawili się tam na parę godzin. W efekcie przez 2 tygodnie grudnia jeździłem po Japonii od Tokio do Fukuoki (Kyushu) wygłaszając referaty na zaproszenie poznanych w Tsukubie ludzi.
W 1994 roku założyliśmy Polskie Towarzystwo Sieci Neuronowych i odbyła się pierwsza specjalistyczna konferencja w tej dziedzinie (do tej pory odbyło się już 5 konferencji z tej serii). Zostałem wybrany na członka zarządu (jestem nim do tej pory), wygłosiłem też plenarny wykład o sieciach neuronowych i badaniach świadomości. Zaczęła się właśnie eksplozja badań nad tym tematem. Interesowałem się nim od dawna – jeśli mamy robić naprawdę inteligentne systemy to trzeba zrozumieć umysł i świadomość. Latem spędziłem bardzo przyjemne 2 tygodnie na Uniwersytecie Princeton biorąc udział w „Academy od Consciousness”, całkowicie na koszt organizatorów (na koniec odwieziono nas długa limuzyną na lotnisko). Jednak dopiero 5 lat później udało mi się zrozumieć, czym jest świadomość i jak zrobić świadomość sztuczną.
W 1995 roku do KMK dołączył Krzysztof Grąbczewski i Jarosław Meller. Krzysztof przez 8 miesięcy był na stażu w Computer Laboratory w Cambridge zajmując się automatyzacją dowodzenia twierdzeń matematycznych. Jarek skończył fizykę i matematykę, studiował trochę socjologię, zrobił u mnie doktorat i wyjechał najpierw zajmować się symulacjami białek do Jerozolimy na Uniwersytet Hebrajski, potem do Kyoto University a ostatnie dwa lata spędził na Cornell University zajmując się bioinformatyką. W tej dziedzinie są teraz, w erze post-genomicznej, ogromne pieniądze, a dzięki napisanemu przez niego programowi udało się wykryć ilościowy związek pomiędzy genami a wielkością pomidorów, oraz podobieństwo tego genu do pewnego rakotwórczego genu u człowieka. Praca na ten temat znalazła się w highlights pisma Science (lipiec 2000). Nic dziwnego, że Jarek dostał propozycję nie do odrzucenia w znajdującym się na szczycie amerykańskich placówek badawczych Medical Research Center w Cincinnati. Rafał Adamczak (mój doktorant), jeszcze przed złożeniem pracy otrzymał propozycję odbycia tam stażu podoktorskiego.
Latem 1995 spędziłem dwa tygodnie w Center for Neural Networks, King's College London, kierowanym przez prof. Johna Taylora, prezydenta International Neural Network Society. John wie o mózgu i jego modelach więcej niż ktokolwiek inny na świecie. Nadal utrzymujemy kontakty i mam nadzieję na rozszerzenie tej współpracy. Zaczęto mnie zapraszać do komitetów naukowych konferencji „Engineering Applications of Neural Networks”, „European Symposium on Artificial Neural Networks” i innych. Otrzymaliśmy grant KBN na projekt „Rozwój i zastosowania systemów neurorozmytych”, czyli połączenia sieci neuronowych z logiką rozmytą. Skończył się TEMPUS, nareszcie mogłem trochę odetchnąć i zająć się więcej nauką. Chyba dobrze przysłużył się naszej Uczelni, zachęcił kilka osób do starań o własne projekty tego typu w ich własnych dziedzinach. Zaczął się za to projekt COST Unii Europejskiej „Inteligent software for chemistry”, realizowany z partnerami z 6 krajów, w którym byłem zastępcą kierownika. Nasza rola miała dotyczyć zastosowania sieci neuronowych do wspomagania decyzji chemików prowadzących obliczenia.
Piszemy coraz lepsze prace na temat inteligencji obliczeniowej, a jednocześnie coraz bardziej interesuje mnie zrozumienie umysłu. Kognitywistyka, dziedzina stworzona przez ekspertów od sztucznej inteligencji, neurobiologii, lingwistyki, psychologii poznawczej i filozofii umysłu, poczyniła w ostatnich latach duże postępy. Przyglądałem się studiom w tej dziedzinie na Chukyo University pod Nagoją. Uczono tam głównie sztucznej inteligencji i psychologii poznawczej. Absolwenci byli np. ekspertami od testowania i rozwijania ergonomicznych interfejsów programów komputerowych. James Anderson, dyrektor Instytutu Nauk Kognitywnych i Lingwistycznych Brown University, który odwiedziłem na krótko w 1994 roku, przysłał mi zaproszenie na roczny pobyt. Niestety Instytut przeżywał akurat kłopoty finansowe, starałem się więc o pieniądze z Fundacji Fullbrighta, skąd jednak wziąć 3 recenzentów w dziedzinie, która w Polsce nie istnieje?
W 1996 roku spędziłem 3 miesiące na południu Japonii, w Kyushu Institute of Technology (KIT) w pobliżu Fukuoki. Zaczęliśmy się wówczas na dobre zajmować neuronowymi metodami odkrywania wiedzy w bazach danych. Metody statystyczne mogą być pomocne w podejmowaniu decyzji, np. w przypadku diagnoz medycznych, jak jednak na podstawie obserwacji zrozumieć naturę problemu, odkryć wiedzę i automatycznie budować teorię? Stworzyliśmy kilka udanych metod, przydatnych w dziedzinach określanych mianem „data mining” lub „odkrywanie wiedzy w bazach danych”. W bazie danych opisującej ponad 8 tysięcy grzybów, każdy opisany przez 22 cechy przyjmujące razem 118 wartości (np. 9 rodzajów zapachów) udało się odróżnić grzyby jadalne od niejadalnych za pomocą kilku prostych reguł. W atlasie grzybów, skąd pochodziły dane, wyraźnie napisano, że prostych reguł nie ma – widać sztuczne neurony pod pewnymi względami działają sprawniej od prawdziwych. Najważniejszą cechą okazał się zapach, a w szczególności odróżnianie zapachu migdałów i anyżu. Mówi nam to coś o receptorach, które znajdziemy w nosach zwierząt żywiących się grzybami. Mój współpracownik, prof. Ishikawa, jest obecnie dziekanem wielkiego, nowego wydziału KIT zajmującego się połączeniem metod sztucznej inteligencji i bioinformatyki, określanych mianem „life sciences”. Nie mamy na razie dobrej nazwy na taką dziedzinę.
W Japonii otrzymuję zaproszenie z Instytutu Badań Psychologicznych Maxa Plancka, znajdującego się w centrum Monachium. Będę współpracował z dwoma Holendrami, zajmującymi się koordynacją ruchów oka i ręki. Nigdy się tym nie zajmowałem, ale temat jest wielce interesujący, potrzebują kogoś do zrobienia modelu, który wyjaśni ich dane eksperymentalne. Lato 1997 roku spędzam częściowo u informatyków w Strasburgu w grupie sztucznej inteligencji, zajmując się między innymi projektami automatycznej segmentacji obrazów satelitarnych, a później u psychologów. Przekopałem się przez grube książki, rozmawiałem z neurofizjologami, w końcu udało mi się zrobić szczegółowy schemat struktur zaangażowanych w proces sterowania ruchami sakadycznymi oka i ruchami ręki, zrobienie modelu neuronowego pozwalającego na odtwarzanie czasów latencji nie jest jednak możliwe. Wygłaszam referat o moim modelu umysłu dla psychologów, o dziwo całkiem dobrze przyjęty. Próbuję uciec od bezpośrednich modelów pracy mózgu, opisując zjawiska mentalne w przestrzeniach psychologicznych; takie modele łatwiej odnieś do swoich wewnętrznych wrażeń niż modele neuronowe, które są bardzo skomplikowane. Wygłaszam też referat o symulacjach pamięci w Instytucie Psychiatrii, którego dyrektor zaprasza mnie do domu pod Monachium na bardzo ciekawe dyskusje.
Jesienią lecę do Brisbane w Australii. Długa podróż, o 6 rano jestem w hotelu, pierwszy referat mam o 11. Jest tu silna grupa zajmująca się neuronowymi metodami odkrywania wiedzy. Niezliczone dyskusje, plaże Złotego Wybrzeża, i po tygodniu lecę do Dunedin, na południu Nowej Zelandii. Na University of Otago spotykam się z Michelem Arbibem, którego książkę o mózgu czytałem jeszcze w szkole średniej. Uroczy człowiek, pracuje teraz na moim starym Uniwersytecie Południowej Kalifornii; spotkałem go już wcześniej w Tokyo. Doktorant Arbiba zrobił program pozwalający na pewne przewidywania rezultatów eksperymentów ruchu gałek ocznych. Chociaż nie jest to w pełni model neuronowy to jego program przyda się nam do modelowania danych dotyczących integracji ruchów oka i ręki. Po konferencji zostałem przez kilka tygodni na wydziale Information Sciences Otago University, gdzie mają sporą grupę ekspertów od sieci neuronowych. Pomimo renomy tutejszej grupy nasze programy dają wyniki zdecydowanie lepsze. Napisałem właśnie dwie książki o komputerach, widzę teraz, że odpowiadają dość dobrze temu, czego uczy się w dziedzinie nauk informacyjnych, głównie orientacji w świecie komputerów i wykorzystania ich możliwości.
Wiosną 1998 roku w Anchorage na Alasce odbywał się Światowy Kongres Inteligencji Obliczeniowej, zjechało się ponad 1000 osób. Inteligencja Obliczeniowa (Computational Inteligence) obejmuje takie dziedziny jak sztuczna inteligencja, sieci neuronowe, logiki rozmyte i algorytmy ewolucyjne. Nie wiem czemu Lee Giles z Princeton zaprosił mnie do panelu dyskusyjnego obok takich sław jak Walter Freeman z Berkeley, Steve Grossberg z Bostonu czy Paul Werbos z NSF, który w swojej pracy doktorskiej (pracy z nauk politycznych) w 1974 roku odkrył algorytm pozwalający sprawnie uczyć sieci neuronowe (powtórnie odkryty w 1986 roku algorytm ten wywołał lawinowy wzrost prac w tej dziedzinie). Tematem dyskusji była przyszłość inteligencji obliczeniowej. Przycisnąłem panelistów by sformułowali co, jeśli nie test Turinga, jest największym wyzwaniem dla naszej dziedziny. W końcu uznali, że zbudowanie sztucznego szczura, robota, który osiągnie taki stopień inteligencji, który pozwoli mu orientować się, uczyć i przeżyć we wrogim środowisku. Wymaga to przede wszystkim rozwiązania problemów związanych ze sterowaniem, analizą danych zmysłowych, uczeniem się strategii przetrwania.
Jesienią wybieram się do Japonii na konferencję w Kita-Kyushu. Niestety, informacje o zniesieniu wiz okazują się mocno przesadzone i nie chcą mnie wpuścić do samolotu. Japończycy zapłacili mi za lot, pobyt, konferencję, wykłady na 7 uniwersytetach, ale muszę tam dolecieć! Zdarzało mi się już w USA przyjechać dzień za wcześnie i dzień za późno na lotnisko, ale to nowa sytuacja. Jak z tego wybrnąłem to historia dłuższa. Konferencja była bardzo ciekawa, ponad 600 uczestników. Szczególnie interesująca była sesja na temat modelowania emocji w sztucznych systemach. W końcu emocje powinny być łatwiejsze do symulacji niż kompetencje językowe, bo te są szczytem rozwoju ewolucyjnego. Po raz pierwszy usłyszałem też o obwodach scalonych, które modyfikują swoją strukturę wewnętrzną. Objechałem Japonię i popłynąłem statkiem do Chin. W Pekinie na konferencji „Sieci neuronowe i mózg” przedstawiciele różnych krajów omawiali duże projekty neuroinformatyczne (taką nazwę tej dziedziny przyjęły oficjalnie kraje OECD). Organizatorzy wyciągnęli i mnie na podium, ale co mogłem powiedzieć na tle projektów Japońskich, Koreańskich czy Hong Kongu? Założyliśmy co prawda do spółki z pedagogami, logikami i filozofami pierwsze pismo na temat kognitywistyki, mamy też Towarzystwo Sieci Neuronowych, ale na żaden większych projekt w dziedzinie robotyki czy badań nad mózgiem się nie zanosi.
Rok później rozmawiam o takim projekcie z Andrew Cowardem z Kanady i Tomem Gideonem z Australii, będąc w Perth, w Australii Zachodniej. W czasie konferencji niewiele było czasu, a zaraz po niej lecę do Melbourne, gdzie mam wykłady na 4 uniwersytetach. Mieszkam z rodziną Johna Zeleznikova, którego rodzice wyjechali z Polski tuż przed wojna, studiowali na UJ i mówią z pięknym, nieco wschodnim akcentem. John niestety nic już po polsku nie umie. Jego hobby to maratony, brał udział w kilkudziesięciu. Zajmuje się informatyką prawniczą, systemami symulującymi rozumowanie sędziego, stworzył neuronowo-regułowy program pozwalający określić, jaką część majątku dostanie po rozwodzie żona a jaką mąż. Informatyka prawnicza, a zwłaszcza metody inteligencji obliczeniowej w prawie, to coraz ciekawsza dziedzina, mam paru znajomych Japończyków, którzy się w tym specjalizują. Szkoda, że nic się u nas w tym zakresie nie robi. Wracając z Melbourne umówiłem się z Andrew w Perth na jeszcze jedne dzień dyskusji. Andrew pracuje w telekomunikacji, projektuje bardzo złożone centralne telefoniczne i stąd jego pomysły budowy bardzo złożonych układów. Może faktycznie czas zaangażować się w taki ambitny projekt?
Tego samego zdania są koledzy z Dublina, Belfastu i Heidelbergu, których spotykam w Monachium latem 2000 roku. Ponieważ Unia Europejska powołała mnie na recenzenta projektów w „Life sciences” przyjrzałem się możliwościom finansowania ambitnych projektów. W ramach Future Emergent Technologies można formułować projekty bardzo ryzykowne. Rozmawiamy o twórczości w sieciach kooperujących ze sobą agentów programowych (nazywanych mądrze „infohabitantami”), czyli programów autonomicznych, posiadających pewną wiedzę i potrafiących się wzajemnie komunikować by ją wzbogacać. Procesy twórcze nie dzieją się w próżni, studiujemy literaturę psychologiczną na ten temat. Niestety na spotkanie dotyczące końcowego przygotowania projektu w marcu 2001 nie mogę jechać. Próbujemy właśnie rozszerzyć nazwę Wydziału, gdyż nazwa Fizyka i Astronomia już dawno nie odzwierciedla tego, co robimy. Jak to właściwie nazwać?
Kiedy w 1997 roku odbierałem dyplom profesorski prezydent Kwaśniewski przypomniał sobie moje nazwisko – był redaktorem naczelnym studenckiego pisma ITD i szefem jury, które przyznało mi nagrodę Grand Prix za popularyzację nauki w 1984 roku. Artykuł nosił tytuł „Z czego zrobiony jest ten świat?” Prezydent zapytał, czym się obecnie zajmuję. Nie bardzo potrafię odpowiedzieć w kilku słowach na takie pytanie, był z tym też kłopot przy wniosku profesorskim. Na liście specjalności od lat podaję fizyka teoretyczna, informatyka stosowana i kognitywistyka. Fizyką zajmuję się w stopniu najmniejszym, najwięcej czasu zajmuje mi informatyka stosowana a najbardziej interesujące wydają mi się próby modelowania umysłu, na które znajduję niestety niewiele czasu. Prowadzę natomiast roczny wykład z wstępu do kognitywistyki, robię tutoriale „jak działa mózg” (nie tylko w kraju, na UMK, UAM i UJ, ale i na University of Tokyo), współpracuję z ekspertami z Instytutu Neurobiologii Eksperymentalnej PAN, którzy zapraszają mnie jako wykładowcę na szkoły Towarzystwa Badań Układu Nerwowego.
KBN przyznał nam dotychczas 7 grantów z informatyki (3 są w realizacji), moi współpracownicy starają się o granty na szkoły i konferencje informatyczne (np. Norbert Jankowski już 5 razy takie granty otrzymał). W biuletynie sekcji informatyka (T11C) wydanym przez KBN jesienią 2000 roku znalazłem się na szczycie (12 punktów), wyprzedzając o 3 punkty kolejne osoby na liście (robi się ją na podstawie ocen zakończonych i przyznanych grantów). Współpracujemy z Fujitsu Kysuhu Limited opracowując system „data mining”, inteligentnej analizy i wyjaśniania struktury danych, w oparciu o rozwinięte przez nas oprogramowanie. Na konferencjach, na które nas zapraszają, dominują informatycy. Jeżdżę na kilkanaście konferencji informatycznych rocznie, prawie wyłącznie na zaproszenie organizatorów (i często na ich koszt), od Alaski po Nową Zelandię; mam już liczne plany na przyszły rok (Hawaje, Singapur, Australia). Mam bardzo popularne strony WWW (na szczycie listy szukarki Google) na temat komputerów, sztucznej inteligencji, sieci neuronowych, neurobiologii i innych gałęzi nauki – w efekcie dostaję kilka listów dziennie z prośbą o porady w najróżniejszych sprawach. Bez wątpienia najwięcej czasu zajmuje nam informatyka stosowana – doktoraty pisane w KMK należą do tej właśnie dziedziny.
Sam zajmuję się tym, co wydaje mi się ciekawe: inteligencją obliczeniową, neuroinformatyką, kognitywistyką, filozofią umysłu. Czasami pisuję prace czy robię referaty na dość osobliwe tematy. Ostatnio napisałem np. wstęp do katalogu wrocławskich artystów na temat obrazowania wielowymiarowych obiektów geometrycznych; mam też patent (1997) na „zabawkę kognitywną” dla niemowląt, która może przewrócić świat do góry nogami. Widzę, ile pozostało do zrobienia w podstawach inteligencji obliczeniowej, kognitywistyki, zastosowań metod informatycznych w różnych gałęziach nauk ścisłych, humanistyki czy prawa. Widzę, jak daleko pozostaje Europa za Stanami Zjednoczonymi. Powstaje tyle nowych dziedzin, w nauce dzieje się tyle nowych rzeczy, że zachowanie tradycyjnych podziałów traci sens. KMK ma jednak w sumie tylko 6 etatów naukowo-dydaktycznych, nie jesteśmy więc wstanie zrobić zbyt wiele. Staramy się zachęcać innych do rozwoju, wykorzystania komputerów do coraz ciekawszych zadań. Nie widzę sensu w próbach monopolizacji jakiejś dziedziny i blokowania inicjatyw innych.
Do uprawiania nauki potrzebne jest skupienie. Nie spodziewam się, by ktoś mi to ułatwiał, ale trudno nie odczuwać żalu, gdy ktoś mocno przeszkadza. Na co straciłem najwięcej czasu? Próbę rozwoju KMK wymagającą pływania pod prąd rynku pracy dla informatyków, taki jednak już jest ten świat i nie można o to mieć do nikogo pretensji. Od ludzi jednak zależało wiele. Przydzielenie mi na początku powstania ZIS a później KMK etatów wykładowców a nie asystentów, którzy mogliby zająć się nauką, zależało od ludzi. Negatywna ocena pierwszych planów KMK przez niekompetentny w zakresie informatyki zespół matematyków w KBN to kolejna, duża strata czasu. Podobną stratą czasu była próba dyskusji z matematykami o kierunku rozwoju informatyki na UMK, wyśmiewana publicznie, próby przedstawiania tematów prac magisterskich dla informatyków ... Na wiele lat nasze drogi całkowicie się rozeszły, dzięki czemu mogłem się spokojnie zająć pracą naukową.
W 2000 roku sprawa współpracy odżyła z inicjatywy dziekana WMiI. Miałem dostatecznie dużo złych doświadczeń by się czegoś nauczyć, ale ludzie się zmieniają, podyskutować warto. Pomysł przejścia części KMK na WMiI by wzmacniać informatykę nie wyszedł poza fazę wstępnych rozmów. Oczywiście na Wydziale Fizyki i Astronomii jest paru konserwatystów, którzy sądzą, że za daleko odchodzimy od fizyki i wstrzymują się od głosu w sprawach doktoratów czy nagród. Ciekawe, że na starym wydziale Mat-Fiz-Chem wszyscy musieliśmy głosować w sprawach doktoratów i habilitacji z algebry czy różnych działów chemii, o których nikt spoza danej dziedziny nie miał pojęcia. Nie było wówczas głosów wstrzymujących, gdyż ufaliśmy ocenom recenzentów i wypowiedziom ekspertów. Tymczasem pojawienie się nazwy "sieci neuronowe" od razu wywołuje reakcje "czy ktoś oprócz promotora się na tym zna"? Podobne pytania nie padają jednak w sprawach fizyki matematycznej, chociaż wielu członków naszej Rady może mieć znaczne trudności w zrozumieniu, o co w tych pracach chodzi. Większość pracowników naszego Wydziału jest jednak otwarta na nowe tematy i sama ma szerokie zainteresowania, wykraczające poza swoją wąską specjalizację. Chociaż więc nasze wysiłki nie zawsze mogą zostać przez Radę WFiA w pełni ocenione, nie ma na naszej Uczelni innego wydziału, w którym moglibyśmy się czuć lepiej.
Przez ponad 10 lat ukrywaliśmy więc nasze kompetencje pod szyldem "Fizyka i Astronomia" nie wypowiadając się na temat działań WMiI związanych z blokowaniem inicjatyw w zakresie informatyki na UMK. W 1998 roku powstało Centrum Kształcenia Komputerowego (CKI), które realizuje część zadań statutowych KMK, jakimi jest "koordynacja zajęć o charakterze informatycznym" na Uczelni. Motywy powstania CKI nigdy nie były dla nas jasne, nikt nie zasięgał opinii KMK na ten temat, jednakże przejęcie części naszych zadań uprościło nam życie. Nasi wykładowcy i częściowo pozostali pracownicy pracują dla CKI. Poprzednio to my szukaliśmy chętnych do prowadzenia zajęć. Czy powstanie CKI obniżyło koszty kształcenia informatycznego na UMK? W CKI utworzono w sumie 3 nowe etaty dla wykładowców. Nasze zdanie w kwestii zatrudniania wykładowców na UMK jest takie same jak 10 lat temu -- uczelnia wyższa powinna przede wszystkim zatrudniać pracowników naukowo-badawczych. Nikt jednak nie pytał nas o zdanie.
Po 10 latach istnienia KMK na naszym Wydziale i po paru latach krążenia pisma w sprawie zmiany nazwy Wydziału na początku 2001 roku doszło w końcu do dyskusji na ten temat. Nie lansowaliśmy tej idei zbyt silnie by nie spotkać się z zarzutem, że lansujemy tu swoje własne interesy. Zmiana nazwy leży przede wszystkim w interesie całego Wydziału: usankcjonuje nie tylko nasze badania, lecz także rozwój mikroelektroniki, komputerowych systemów sterowania i wielu innych dziedzin wyrosłych z fizyki, w których eksperci przede wszystkim zajmują się tworzeniem, testowaniem, implementacją i stosowaniem algorytmów, a więc informatyką stosowaną. W ramach "fizyki technicznej" wprowadziliśmy specjalność "technologie informatyczne", studia podyplomowe w zakresie programowania i zastosowań komputerów prowadzimy od 15 lat. Początkowo Rada miała nadal wątpliwości i na styczniowym posiedzeniu rozważaliśmy różne nazwy, by po miesięcznej dyskusji zaproponować dodanie nazwy „informatyka stosowana”. W końcu przed KMK był "Zakład Informatyki Stosowanej", powracamy w ten sposób do pierwotnej nazwy, która zmieniliśmy na skutek nacisków matematyków. Angielskim odpowiednikiem tej nazwy jest "informatics", występujące w takich złożeniach jak bioinformatics, chemical informatics, medical informatics, neuroinformatics czy teleinformatics.
Przed podjęciem ostatecznej decyzji zaprosiliśmy dziekanów WMiI na spotkanie. Niestety, nie doszło do żadnego porozumienia. Monopol na używanie nazwy "informatyka" musi zostać utrzymany! Nie ma żadnej informatyki stosowanej, bioinformatyka i informatyka chemiczna to tylko bazy danych i nie należy tworzyć programów nauczania w takich dziedzinach, a poza tym otworzy to puszkę Pandory i inni też będą chcieli zajmować się informatyką. Nie szkodzi, że w krajach anglojęzycznych są 4 nazwy: computer science, computational sciences, informatics i information sciences, u nas wszystko to informatyka i wara wam od tej nazwy. W takim razie zapytałem się przewodniczącego Sekcji Informatyka KBN, prof. R. Tadeusiewicza. W odpowiedzi otrzymałem pismo rozesłane przez niego do wszystkim gremiów zajmujących się nauką o konieczności utworzenia odrębnego kierunku studiów "Informatyka Stosowana". Przesłałem to pismo dziekanom WMiI, ale jedynie ich rozzłościło. Na kolejnym spotkaniu zaczęto więc podważać kompetencje przewodniczącego Sekcji "Informatyka" w KBN. Proponowałem inne autorytety, takie jak prof. J. Węglorz z Politechniki Poznańskiej, laureat nagrody FNP z informatyki. Ostatnio byłem razem z nim współrecenzentem wykonanej na jego uczelni pracy i znam jego opinie o naszych kompetencjach.
Byłoby rzeczą absurdalną gdybym zaczął tłumaczyć matematykom co jest algebrą a co nią nie jest. Czuje sie kompetentny w informatyce bo mam w tej dziedzinie granty, publikuję i zasiadam w radach pism informatycznych, jeżdżę na konferencje, byłem jako "visiting professor" na wydziałach informatyki dobrych uczelni itd. Gdybym zajmował się chemia kwantową a jedynie w nazwie katedry miał "Informatyka" nie czułbym się kompetentny. A jednak nazwa decyduje o wszystkim: od kiedy Wydział Matematyki dodał sobie "Informatyka" rektorzy zasięgają opinii władz tego Wydziału, którzy informatyką się nie zajmują.
Schizofrenia nie jest dobrym stanem umysłu, ale takie właśnie miałem wrażenie w czasie naszych rozmów z kolegium dziekańskim WMiI: gdybyśmy byli na ich Wydziale nasze kompetencje byłyby jasne (podobnie jak jednego z naszych byłych pracowników, który po habilitacji przeszedł na ten Wydział, przecież nie w charakterze fizyka), jeśli jednak to my usiłujemy zmienić nazwę to trzeba nam wytłumaczyć, że my tylko używamy komputerów, ale naprawdę zajmujemy się fizyką. Zdaje się, że jedyny sposób zostania informatykiem to pracować na odpowiednim Wydziale, żadne kompetencje merytoryczne się nie liczą. Absurdalne były uwagi o senacie, który ma pilnować byśmy się zajmowali tym, co do nas należy, ostrzeżenia o manipulowaniu statutem i mówieniu o pochopnym czy nagłym podejmowaniu decyzji (Wydział Matematyki zmienił swoją nazwę po paru latach od rozpoczęcia nauczania w oparciu o dużo słabsze podstawy niż nasz). Wkrótce po naszych spotkaniach zadzwonił do mnie kolega, który ocenia wnioski o powołanie kierunku "informatyka" na różnych uczelniach. Zawsze sprawdza, czy osoby podające się za informatyków mają w informatorze Nauki Polskiej odpowiednią specjalność, czy mają jakieś publikacje, czy mają granty. Sama nazwa nie wystarczy.
Tak więc w ostatnich miesiącach wielu pracowników naszego Wydziału, łącznie ze mną i moimi współpracownikami, traci - zupełnie bezproduktywnie - czas na udowadnianie rzeczy oczywistych. Uniwersytet nie może zamieniać się w Parlament, w który toczy się ciągła walka o władzę za pomocą demagogicznych argumentów. Jak można jednak odebrać decyzje "zaprzyjaźnionej" Rady WMiI o przejmowaniu CKI i cały tryb postępowania w tej sprawie? Decyzja podjęta w grudniu, ukrywana przez 4 miesiące zarówno na naszych spotkaniach na poziomie kolegium dziekańskiego jak i na spotkaniach z Rektorem, wprowadzona pod myląca nazwą na posiedzenie Rady Informatycznej bez żadnego przygotowania, wreszcie użyta jako argument przetargowy w sprawie blokowania zmiany nazwy naszego Wydziału? Przez 10 lat to my koordynowaliśmy nauczanie informatyki na UMK, nadal częściowo to robimy, jest to nasz statutowy obowiązek. Czy decyzja ta oznacza, że mamy pracować dla WMiI, czy też że mamy sobie szukać innego zajęcia? Jeśli CKI ma zostać zlikwidowane to czemu nie powrócić od sytuacji wyjściowej? Trudno się oprzeć wrażeniu, że cały ten manewr z CKI miał w istocie na celu przejęcie kontroli nad wszystkimi zagadnieniami związanymi z informatyką na UMK.
Usiłuję właśnie skończyć duży projekt badawczy do 5 programu ramowego, czysto informatyczny, jednakże podobnie jak moi koledzy nie mogę się skupić: podobno Rada WMiI zgodziła się nie blokować naszej zmiany nazwy, podobno dziekan WMiI zwołuje pilnie jakieś zebranie innych dziekanów; dzień później ta ostatnia wiadomość okazuje się plotką a zgoda nie jest żadną uchwałą ... Czy blokowanie zmiany nazwy ma na celu głównie przechwycenie CKI? Przypomina to kidnapping a potem szantaż. Chyba wpadamy w paranoję. Zapewne członkowie Rady WMiI nie zdają sobie z tego sprawy, ale udało się im zawłaszczyć część naszego życia. Z pewnością nie jesteśmy im za to wdzięczni. Tylko czy na pewno o to im chodziło?
PS. Rok 2007, podejmujemy kolejną próbę tworzenia nowego kierunku studiów, studentów coraz mniej, czasy się nieco zmieniły, więc może i ludzie na oczy przejrzeli?